Miałyśmy wielką chrapkę na Shuozu, bo wszyscy je zachwalają jako Wenecję wschodu - miasto ogrodów i kanałów.
Wyruszyłyśmy tam po godz.10 i po problemach z kupieniem biletów w końcu wsiadłyśmy do najszybszej kolei chińskiej. Pociągi klasy "G" pędzą z prędkością 380 km/h. My jechałyśmy 299 km/h. Było to w ogóle nieodczuwalne, a odcinek 97 km pokonałyśmy w 30 min.
W Shuozu chciałyśmy wypożyczyć rower, żeby z siodełka podziwiać uroki ogrodów. Okazało się to niewykonalne, bo nawet zaczepieni przez nas chińscy rowerzyści nie byli w stanie wytłumaczyć nam jak zdobyć kartę uprawniającą do wypożyczenia roweru. Po półgodzinnej dyskusji i uwolnieniu się od motocyklistów, którzy na siłę chcieli nas przewieźć na motorach ruszyłyśmy do miasta piechotą.
Zwiedziłyśmy Świątynię północną i błądząc doszłyśmy do ogrodu lwa, gdzie otoczył nas tłum chińskich turystów. Przeciskając się między ludźmi zwiedziłyśmy labirynt skalnych formacji. Tym razem zgubiła się Iga, ale w końcu się znalazłyśmy i choć ogród rzeczywiście był niezwykły to czym prędzej uciekłyśmy od przytłaczającego tłoku chińskich turystów. Następnie postanowiłyśmy udać się do Ogrodu Mistrza Sieci, jednego z najpiękniejszych w całych Chinach. Nie wiedząc jak się tam dostać postanowiłyśmy wziąć rikszę, a raczej to rikszarz zdecydował się wziąć nas, wjeżdżając rikszą na chodnik i zagradzając nam drogę.
Po targach o cenę wsiadłyśmy i zaraz pożałowałyśmy tej decyzji. Otóż pan, wątłej postury i sędziwego wieku nie bacząc na znaki drogowe ruszył. Przejażdżka była dla nas koszmarem, zamykałyśmy co chwilę oczy bojąc się czy wyjdziemy bez szwanku z tej przejażdżki, gdzie nie liczyły się przepisy ruchu drogowego, tylko to kto głośniej trąbi. Nasz szofer z braku klaksona tudzież
dzwonka pokrzykiwał, ale jego głos ginął w otaczającym nas zgiełku. Na nogach z waty zsiadłyśmy z rikszy. Dałyśmy mu trochę więcej juanów, z radości, że jesteśmy całe.
Dla odmiany Ogród Mistrza Sieci zwiedzałyśmy z kameralną grupą kanadyjskich turystów. Sesjom fotograficznym nie było końca. Zachwyciły nas oczka wodne i zakamarki. Gong wezwał nas do opuszczenia ogrodu, po zmierzchu ogrody są zamykane.
Na stację wróciłyśmy piechotą, zwiedzając po droższe całe miasteczko i posilając się w przydrożnym barze pysznymi pierożkami.
Spędziłyśmy też trochę czasu na ulicy artystów, podziwiając ręcznie malowane obrazy. Do Szanghaju wróciłyśmy też szybkim pociągiem około 22.