dzien 9 Panda Wielka
Dzień minął nam pod hasłem: PANDA!!! yeah
Godzina 5.05 - myśl o bliskim kontakcie z naturą zerwała nas z pięknego, ale równie krótkiego snu. O świcie ruszyłyśmy w miasto, spotkać się z czarnobiałymi misiami. Tym razem trafiłyśmy bez większych trudności używając jedynie dwóch autobusów. W przeciągu 1,5 h godziny dotarłyśmy do Ośrodka Rozrodu Pandy Wielkiej zlokalizowanego ok. 30 km na północ od Chengdu. Dojazd okazał się ciekawym zderzeniem z przeszłością, a to na skutek autobusu z drewnianymi, sztywnymi i niewygodnymi siedzeniami. Iga twierdzi, że cały był drewniany oprócz kół i szyb. Maksymalna prędkość tego wehikulu osiagała 50 km/h. Ok, jesteśmy na miejscu w Pandolandii. Celem było zobaczenie pandy w porze karmienia. Po krótkiej analizie mapy stwierdziłyśmy, że najlepiej będize podążać za tłumem turystów z tłumaczem. Zobaczyłyśmy pierwsze pandy, oszalałyśmy z radości... 11-letnia panda leniwie obgryzająca pędy bambusa arogancko odwrócona do nas (ludzi) tyłem zajadała się w najlepsze, a my wypstrykałyśmy z wrażenia połowę naszych pamięci na kartach. Labirynt ścieżek doprowadził nas do pandy małej zwanej też rudą, równie ślicznej i nieporadnej przypominajacej rudego szopa pracza połączonego z lemurem. Poszła kolejna seria zdjęć. Następnym celem był inkubator pandy wielkiej, gdzie znajdowały się malutkie pandziołki pod opieką Homo sapiens, gdyż jak zapewne wiecie, rozmnożenie pandy wielkiej w niewoli graniczy z cudem. Miałyśmy dużo szcześcia, gdyż natrafiłyśmy na prawdziwą Pandolandię pandy wielkiej, gdzie w najlepsze pandy zajadały się bambusem, pozowały do zdjęć, drapały się wszędzie na różne sposoby i leniwie przewracały się z boku na bok. Co po niektóre nawet zrobiły żółtozielonego klocka, co przyprawiło publikę o odgłoś zachwytu :) Trafiłyśmy też na matkę pandę opiekującą się dwoma małymi, która czule je gryzła po łapkach. Nieco dalej było pandowe kindergarden, gdzie młode pandy dokazywały i pociesznie się ze sobą bawiły. W pewnym momencie coś usłyszałyśmy - łamanie drzew. Spojrzałyśmy w górę, a nad nami siedziało grube pandzisko obgryzające pod sobą gałąź, ktora po chwili z hukiem spadła na ziemię (bez pandy). Tymczasem panda po misiowemu zeszła z drzewa, chwyciła gałąź mocno w pysk i pognała w chaszcze chroniąc zdobycz przed gapiami. Była to niesamowita obserwacja charakternej pandy :)
W drodze do wyjścia z Parku zrobiłyśmy postój przy jeziorze, gdzie podzwiałyśmy czarne łabędzie i towarzyszącą im ławicę kolorowych ryb.
Powrót okazał się bardziej skomplikowany, bo żaden powrotny autobus nie zatrzymuje się przed parkiem. Polskim sprytem postanowiłyśmy pojechać autobusem, którym przyjechałyśmy rano w nadziei, że zrobi on pętle i zawiezie nas do celu. Ale był to jednak chinski autobus z chinskim kierowcą, który wywiózl nas daleko za miasto. Używając naszych zdolnosci orientacji w terenie namierzyłyśmy właściwy autobus, który szczęśliwie dowiózł nas do Chengdu, a konkretnie do hostelu.
Dzień zakończyłyśmy owocnie w hostelowym barze przy miskach ryżu :) pychotka