Zaspane, taksówką trafiłyśmy na lotnisko, skąd wyruszyłyśmy do Shanghaju. Lot przespałyśmy, na śniadanie zaserwowano nam w samolocie ryż z podejrzanymi składnikami. Żadna nie odważyła się go zjeść do końca, dlatego zaraz po wylądowaniu udałyśmy się (tym razem) do KFC.
Podróż do hostelu przedłużyła się. W metrze w pewnym momencie wszyscy pasażerowie wstali do wyjścia. Zanim pozbierałyśmy swoje bagaże i zorientowałyśmy się o co chodzi, nasze metro ruszyło już w powrotną stronę. Wróciłyśmy z powrotem na lotnisko i rozpoczęłyśmy swoją podróż do hostelu od nowa. Na miejsce trafiłyśmy koło 14, choć w planach byłą to godzina 12. Po krótkim odpoczynku ruszyłyśmy kupić ostatni bilet Guilin-Pekin. I chociaż był to 1-wszy dzień, w którym można dokonać zakupu (w Chinach dopiero 10 dni przed wyjazdem można próbować kupić bilet) nie dostałyśmy biletu na ten dzień na który chciałyśmy. Pani w okienku oczywiście nie mówiła po angielsku.
Metodą kalambury dogadałyśmy się, że chcemy miejsca leżące a nie siedzące na 23-godzinną jazdę. Szczęśliwe, że mimo wszystko zdążymy na samolot powrotny do domu uderzyłyśmy na miasto, po drodze przekąszając przepyszne pierożki różnego rodzaju.
Gdy trafiłyśmy na Bund (nabrzeże w Shanghaju) było już po zmierzchu.
Zachwyciła nas nowoczesna architektura tego miejsca. Poczułyśmy się jak w Nowym Jorku.
Magda wpadła w zachwyt widząc pięknie oświetlone wieżowce fikuśnych kształtów. Podziwiając architekturę oraz
statki cumujące przy nabrzeżu spędziłyśmy tam bardzo miły wieczór. W drodze powrotnej zwiedziłyśmy stare miasto.
Znowu zachwyciły nas drewniane pagody, zdobione dachy i klimatyczne uliczki pełne sklepów z jedwabiem i porcelaną.