Dzisiaj wyruszyłyśmy do Leshan. Podróż autobusem typu nasz PKS z dwoma przesiadkami trwała 2h. Na miejscu okazało się, że musimy wziąć jeszcze trzeci autobus. Policjant, kierowca i pasażerowie zaangażowali się, żebyśmy dotarły do celu. Na miejscu spotkałyśmy tłymy chińskich turystów, z pielgrzymek, gdyż Budda, którego największy posąg znajduje się w Leshan jest miejscem kultu.
Gdy już wspięłyśmy się na stromą górę udałyśmy się do świątyni, w której Buddyści modlili się paląc długie świece i składając pokłony w 4-chy kierunkach. Mnisi buddyjscy zdawali się niewzurszeni tłumem, znieruchomiali nad sutrami jak otaczające ich posagi bóstw demonów.
Żeby zobaczyć całego buddę musiałyśmy ustawić się w kolejce z chińskimi turystami. Oczywiście Kasia się zgubiła. Wyskoczyłyśmy więc przez barierki, żeby Ją znaleźć i szukając Jej trafiłyśmy do drewnianego miasteczka, pełnego zakamarków.
Znalazłyśmy Kasię i młodego, przystojnego ;-) mnicha. (foto)
Razem zwiedziłyśmy jaskinię pustelnika i wodospad oraz wielką głowę Buddy. Z góry ledwo dostrzegalne były jego stopy, po czym posłusznie znowu ustawiłyśmy się w kolejce. Po godzinie dreptania za chińskimi turystami, którzy robili milion zdjęć na sekundę dotarłyśmy do podnóża posągu. Z dołu robi on ogromne wrażenie, mierzy on 71 m (jego paznokieć u nogi był większy od nas). Podziwiałyśmy misternie wyrzeźbiony posąg dłuższą chwilę, buddyści oddawali mu cześć. Żeby wrócić trzeba było znowu pokonać wiele schodów, a Kasia się znowu zgubiła. Czekając na Nią na górze, spotkałyśmy oryginalnie ubrane towarzystwo reprezentujące mniejszość etniczną, które oddawało cześć nie buddzie, ale posągowi tygrysa!!! przed jaskinią. Panie i panowie z tej grupy wkładały korale w pysk posągu, okrążali go kilkakrotnie, śpiewając swoje pieśni.
Na tego samego tygrysa wchodziłyśmy chwilę wcześniej, pozując do zdjęć. Z Kasią znalazłyśmy się w autobusie w drodze powrotnej, okazało się, że wyszła innym wyjściem i musiała dojechać do miasteczka taksówką. Za pomocą miejscowego "przystojniaka" trafiła do właściwego autobusu.Dalej już bez przygód wróciłyśmy do Chengdu, gdzie pospiesznie się spakowałyśmy, bo w nocy czekał nas kolejny lot, tym razem do Shanghaju.